kwi
24
Parę lat temu na konsultacji okulistycznej doktor niby żartem stwierdził, że będę więźniem własnego domu. Przez moje oko, a dokładniej jego niedomykalność, co jest wynikiem paraliżu. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Przecież byłam w pełni aktywna, na tyle na ile mogłam.
Zaczęło się po urodzeniu Samanty. Mróz był moim wrogiem, zero wychodzenia zimą na spacery. Sanki z dziewczynami tylko Zbyszek.
Obecnie każde wyjście na dwór odbywa się z plastrem na oku. Inaczej mogę zapomnieć o spacerach.
Tutaj ze względu na oko, mieszkanie w mieście jest dobre. Nie wychodzę na dwór bez przygotowania, nie muszę wyskoczyć na 5 minut. Byliśmy tydzień na wsi, przed świętami i w święta. Częste wyskakiwanie na dwór, nie chciało mi się zaklejać oka. No bo niby po co na 5 minut. Plastry przeleżały w plecaku a oko doprowadziłam do względnej używalności parę dni temu.
Mądry polak po szkodzie :/. Plasterki będę używać zawsze, nawet na 5 minut!!
No chyba, że kupie sobie okulary brzyduli, albo gogle narciarskie A w wakacje nie będzie wiać