lip
06
Właśnie miała, ale jak to z dziećmi bywa taka była jedynie do południa. Rano zabrała je siostra na niedziele u nich. Zrobiłam kilka rzeczy w domu, przeczytałam pare stron ksiązki… Podałam obiad i telefon od sis, Samanta spadła ze schodów, głowa rozcięta, jadą do szpitala, pewnie tylko na zszycie ale pesel i rodzice potrzebni.
Zapakowaliśmy się w auto ze Zbyszkiem i ulubionym misiem Sam – jedziemy, w między czasie telefony, że tam nie ma dyżuru chirurgia dziecięca i muszą do Wawy, że jednak ją zbadają na miejscu i dopiero zdecydują.. istny armageddon, oczami wyobraźni, jak usłyszałam o karetce, widziałam najgorsze wizje…
Rodzice dotarli dziecko zapłakane, plasterek na czole, badania w normie ufff… konieczne zszycie rany i obserwacja. Przy zakładaniu szwów był tata, ja bym szybko utuliła a nie trzymała aby ją tam igłą i nicią traktowali. Nie mogę być przy takich rzeczach. Zszyli w wielkim płaczu, ale dało radę, tylko po znieczuleniu czoło miała „śmieszne”.
Zapakowaliśmy się w auto z instrukcjami co i jak trzeba robić, kiedy zdjąc szwy etc. i pojechaliśmy po starszą do ciotki. Tam siły i humor Samancie powróciły
Tu foto z powrotu do domu: